środa, 26 sierpnia 2015

Lilith. Tom I. Dziedzictwo - Jo. E. Rach

Nagła przeprowadzka z zinej i surowej Islandii do bajecznie kolorowego, pełnego słońca Cannes wprowadza w życie Sha niezłe zamieszanie. Nowe miejsce, nowa szkoła a w niej dwa największe ciacha na tej planecie: Daniel – czarnowłosy, śniadoskóry i wyjątkowo zdolny syn gospodyni domowej i Chris – porażający swoją urodą, platynowłosy anioł, bogatszy chyba od samego Boga. Do tego obaj zdecydowanie zainteresowani nową, tajemniczą koleżanką. W takich warunkach świat Sha mógłby być rajem, gdyby nie przerażające, apokaliptyczne sny, nawiedzające ją od chwili, kiedy w jednym z nich zobaczyła imię Lilith, gdyby nie koszmarne wrażenie, że jakaś nieznana moc chce zawładnąć jej ciałem i zdobyć nad nią kontrolę.

Sha wraz z ojcem przeprowadza się z Islandii do słonecznego Cannes. Tam poznaje dwóch przystojnych chłopaków: Daniela i Chrisa. Z obydwoma od razu znajduje wspólny język i stają się najlepszymi przyjaciółmi. Sielanka nie trwa jednak długo, gdyż dziewczynę nawiedzają dziwne i przerażające sny. Sny, które mają doprowadzić do tego iż wypowiadając na głos imię LILITH przyjmie ona swoje dziedzictwo. Czy Sha jest jednak na to gotowa? 

" I wtedy nadeszła katastrofa! Obrzydliwy, tępy koczkodan, który dzięki mojemu kretynizmowi śmiał teraz zakłócać taką wspaniałą chwilę."

"Lilith" to debiut pisarski Jo. E. Rach. Tylko czy udany? Według mnie pomysł dobry, ale wykonanie już nie. Autorka nie umiała wykorzystać potencjału i wyszło takie misz-masz. Całości brakowało sensu, a samo zakończenie szybkie i urwane. Styl pisania jakby pisała nastolatka (bez obrazy :) Są oczywiście uzdolnione nastolatki, które z powodzeniem wydały książki). Dialogi beznadziejne i niedopracowane, a postacie płytkie, samolubne i źle wykreowane. Główna bohaterka choć mam szesnaście lat to w jednej chwili zachowuje się jak bogata smarkula a  w drugiej jak dorosła kobieta. Co do chłopaków to szkoda gadać. Jeden zakompleskiony biedak, który oburza się na cały świat i manifestuje swoja odrazę do burżujów ubierając się jak łachmaniarz. Drugi zaś to pewny siebie, ale też skryty Chris, który jest dziedzicem wielkiej fortuny. Na domiar złego cała trójka: Sha, Daniel i Chris urodzili się tego samego dnia. No i pozostaje jeszcze ta dziwna relacja Sha z ojcem. Ten facet po prostu nie zachowuje się jak przystało na prawdziwego tatę przystało. Pozwala o wszystkim decydować córce np. o tym kogo zatrudnić, co kupić, co zrobić na obiad itp. Coś takiego jest totalnie nienormalne. A końcówka niewiele wyjaśnia w tej kwestii. 

Jedynie co mnie zachwyciło w tej książce to okładka. Jest naprawdę śliczna, ale nie dorównuje treści. Niestety w tym przypadku powiedzenie "Nie oceniaj książki po okładce" jest jak najbardziej trafne. Jednak jak mówią "Każda poczwara znajdzie swego amatora" tak i książka znajdzie swoich zwolenników. Ja do nich nie należę i tak już pozostanie. 

Tytuł polski: Lilith. Tom I. Dziedzictwo
Autorka: Jo. E. Rach
Wydawca: Novae Res
Data wydania: 2015
Ilość stron: 320 



czwartek, 20 sierpnia 2015

Imperium robotów. Bunt człowieka - Mark Stay

Powrót na bloga. Przez ostatnie kilka miesięcy z przykrością stwierdzam, że byłam zbyt zajęta swoim życiem by prowadzić bloga. Teraz powróciłam i zamierzam regularnie wstawiać posty. Na początek będzie o książkę,  którą kupiłam pod wpływem impulsu. A jest to "Imperium robotów. Bunt człowieka". No to zaczynam :)

Jakiś czas temu Ziemię najechały roboty, które całkowicie ją opanowały. Od tamtej pory ludzie stali się więźniami na własnej planecie i obowiązują ich dwa najważniejsze prawa:

1. NIE WYCHODZIĆ Z DOMU !
2. PRZESTRZEGAĆ POLECEŃ ROBOTÓW !

I tak już od trzech lat żyją ludzie zamknięci w domach swoich czy cudzych. Wszyscy się poddali i stracili nadzieję na ocalenie.

Sean Flynn razem z matką, Kate zostają ulokowani (dzięki "dobremu" znajomemu) w nowym domu, gdzie dołącza do nich rodzeństwo: Alex i Nathan. A później także dziesięcioletni Connor, który najpierw stracił matkę, a następnie był świadkiem jak roboty zabiły jego ojca. Kate namówiła więc kontrolującego ten rejon Pana Smythe by pozwolił jej zaopiekować się chłopcem. I powoli (zbyt powoli) mijają dni, które nie różnią się od innych.

Aż pewnego dnia dzięki zepsutemu Xboxowi. W czasie naprawy dochodzi do spięcia, które wyłącza czipy wszczepione ludziom przez roboty w celu kontrolowania. Sean i pozostali próbują sprawdzić jak długo to będzie działać i czy to wyłączenie jest na stałe. W trakcie próby chłopak wpada na pomysł odszukanie ojca, który był pilotem RAF-u i brał udział w walce z wrogiem. Niestety ludzie szybko polegli, a Sean stracił kontakt z ojcem. Za namową towarzyszą mu jego przyjaciele. Choć cała ta wyprawa jest niebezpieczna to znajdą sprzymierzeńców i odkryją sposób na pokonanie robotów. Czy jednak chłopakowi uda się odnaleźć ojca?

"Imperium robotów. Bunt człowieka" to moja pierwsza książka tego gatunku. Zwykle nie przepadam za wielkimi robotami. Dzięki pewnemu anime (czytaj: Gundam Seed) polubiła te wielkie maszyny. A tutaj mamy różne roboty i to złe do "szpiku kości". A jakie są moje wrażenia po przeczytaniu? Całkiem pozytywne. A sama książka mi się spodobała. Jak to bywa w trakcie czytania obdarzam sympatią lub niechęcią bohaterów przewijających się przez książkę. Tu było podobnie i najbardziej polubiłam: Sean'a, Nathana i Connora. Natomiast najmniej polubiłam Alex. Jeszcze jedna postać była całkiem interesująca: Pan Smythe. Zakompleksiony facet, który dzięki robotom zauważył swoją szansę i wiedział jak ją wykorzystać. Choć jego koniec był przewidywalny to jednak był ważną postacią w książce.

"- Umiem czytać - warknął Nathan. - Przeczytałem Władcę pierścieni w dwanaście godzin (...)
 - Nie widziałam, że wydali skróconą wersję."

Naprawdę cieszę się, że kupiłam "Imperium robotów. Bunt człowieka". Autor ma naprawdę niesamowitą wyobraźnię jeśli chodzi o te wielkie metalowe puszki. Choć motyw opanowania naszej planety przez roboty jest stary jak świat to to co stworzył Mark Stay robi wrażenie. Zwykle ludzie walczą z wrogiem do upadłego, a tu szybko zostali pokonani i tylko czworo nastolatków próbowało coś zrobić.  Oprócz tych najważniejszych postaci, czyli Sean'a, Kate, Nathana, Alex, Connora i Pana Smythe pojawiają się na krótko postacie drugoplanowe, które choć nie są najważniejsze to mają swój udział w pomaganiu Seanowi i jego przyjaciołom. I pomimo to nie ma tu żadnego misz-maszu, a całość ma swój zrozumiały ciąg.

Co zaś się tyczy okładki to wyd, Amber wybrało okładkę filmową (tak, tak, niedawno  na ekrany kin trafił film na podstawie tej książki). Zwykle wolę okładki oryginalne a nie filmowe. W tym jednak przypadku tak przypadła mi do gusty, choć moim zdaniem jest nieco myląca. Chodzi mi o dziewczynę na okładce, którą zapewne jest Alex. Wg. niej to prawdziwa wojowniczka, twarda dziewczyna, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. Rzeczywistość jednak odbiega od tego, a Alex bardzo powoli się rozkręca. A Sean okładkowy idealnie oddaje wyobrażenie o jego książkowy pierwowzorze. Jeśli zaś chodzi o film to nie miałam okazji obejrzeć, czego bardzo żałuję. Nie jestem więc w stanie porównać filmu i książki. Wiem tylko jak głosi notatka z tyłu okładki: "Powieść jest doskonałym uzupełnieniem filmu, rozszerza fabułę o dodatkowe wątki i postaci." Co z kolei dowodzi (nie po raz pierwszy), że książki bywają lepsze od filmów.

Na koniec mogę dodać, że warto sięgnąć po "Imperium robotów. Bunt człowieka". Książkę czyta się szybko i przyjemnie. Nadaje się w sam raz na letnie wieczory.

Tytuł polski: Imperium robotów. Bunt człowieka
Tytuł oryginału: Robot Overlords
Autor: Mark Stay
Wydawnictwo: AMBER
Data wydania: rok 2015
Ilość stron: 332